Po przeczytaniu kilku stron wydawało mi się, że trafiłam na kolejne czytadło zabarwione nieco hinduską kulturą.
Po skończeniu czytania okazało się, że Tłumaczka snów jest głębszą lekturą, chociaż można w niej znaleźć trochę niedociągnięć.
Indie często oglądamy przez pryzmat Stanów Zjednoczonych czy
też Wielkiej Brytanii i tak też jest w tym przypadku.
Rakhi urodziła się i wychowywała w Kalifornii. Jej rodzice pochodzą z Indii i mimo, że Rakhi łaknęła jakichkolwiek informacji o kraju przodków, to rodzice wychowywali ją na typowo zachodni sposób. Rakhi jest rozwódką, ma sześcioletnią córkę, maluje i razem z przyjaciółką prowadzi (ich zdaniem) hinduską herbaciarnię. Rakhi ma jedną wyjątkowo denerwującą przypadłość - od czasu rozwodu jest bardzo nieufna i zrzędliwa, co sprawia, że od czasu do czasu ma się ochotę nią potrząsnąć, żeby nie zachowywała się jak rozkapryszona diwa.
Po śmierci matki Rakhi odkrywa pamiętniki matki, które otwierają magiczne drzwi do świata snu i Indii. Odkrywamy tu kolorowy, pełen smaków i zapachów świat, gdzie możemy spotkać tłumaczki snów z ich surowymi zasadami. A za rogiem trafiamy na małą restauracyjkę z lokalnymi przysmakami.
Całość czyta się bardzo dobrze, ale nie pasował mi tam wątek ataków z 11 września. Z jednej strony rozumiem, że miało to duży wpływ na życie "kolorowych" w USA, ale z drugiej strony zabiera on książce tą specyficzną hinduską magię.
Zakończenie jest dość niejednoznaczne i pozostawia możliwość kontynuacji.
Podsumowując Tłumaczka snów jest książką o poszukiwaniu siebie w rozerwaniu pomiędzy dwoma diametralnie różnymi kulturami. I egzotyczność hinduskiej kultury jest bez wątpienia dodatkową zaletą dla zachodniego czytelnika.
wyzwanie czytelnicze: Book-Trotter
źródło okładki: http://www.proszynski.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz