poniedziałek, 18 listopada 2013

Literacka gra miejska

Dochodzi 20:55. Jakąś godzinę temu wróciłam do domu. Siedzę nad drugim kubkiem zielonej herbaty i chcę wam w ten chłodny wieczór na gorąco zrelacjonować pierwszy dzień Literackiej Gry Miejskiej


Od dziś do 16 grudnia można polować na różne ciekawe słowa, które mają stać się inspiracją do stworzenia kryminalnego opowiadania z Olsztynem w tle, a może też w roli głównej... Jak kto woli.

I najbardziej chciałabym się skupić na tym dziś. Jeszcze przed rozpoczęciem całego zamieszania, jak zwykle niezawodna Ula, od słowa do słowa skompletowała drużyno-zespoło-wycieczkę do odkrywania tajemniczych miejsc i słów.

Wszystko zaczyna się w Planecie 11. Skromnie na ladzie stoi takie niepozorne pudełeczko pełne magicznych słów i do tego są jeszcze karty gry. A na tej karcie wstęp do historii jesiennego, deszczowego Olsztyna, tajemniczego Mężczyzny ze zdjęciem i Niny W. I w tym momencie zaczyna się zabawa. I nawet taki prosty matematyk jak ja, może puścić wodze fantazji i przenieść się do świata kryminałów.


Moje pierwsze słowo okazało się bardzo intrygujące. Historia kobiety i mężczyzny i perfumy. Wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych możliwych obrotach i już powoli pojawił się jakiś pomysł, a zaraz potem drugi, trzeci i kolejne. Matematycznie i skrótowo zdążyłam tylko zapisać kilka haseł i już trzeba było ruszyć po kolejne inspiracje. Każde kolejne słowo/zwrot było coraz ciekawsze. I pamiętajcie jak będziecie losować swoje słowa sięgajcie do samego dna pudełka, bo tam kryją się prawdziwe perełki. A z tego co mi się wydaje większość nie przekopuje się do tych skarbów.

Po starcie w Planecie każdy ma pełną dowolność i sam może wybrać jaką ścieżką będzie szukał inspiracji. Nasza mała grupka ruszyła raźnie przed siebie i po kolei odwiedzaliśmy wszystkie miejsca. W moim wypadku z wizyty na wizytę pojawiało się coraz więcej pomysłów. I wcześniejsze koncepcje samoistnie się rozmywały. Na koniec na mojej karcie był jeden wielki chaos. A teraz na spokojnie mogę zastanowić się co tak naprawdę spotka bohaterów.


A dziś na trasie wycieczki było podwójnie ciekawie, bo w trzech miejscach na pragnących wrażeń graczy czekali: Paweł Jaszczuk, Mariusz Sieniewicz i Tomasz Białkowski. I poza losowaniem można było przysiąść i porozmawiać, poszukać inspiracji. Przy tych rozmowach czas leciał jakoś tak o wiele szybciej, a na koniec w dwóch miejscach czekały na nas miłe niespodzianki w postaci książek.


Ale takie niespodzianki to tylko dziś. Kogo nie było niech żałuje.
Kolejna literacka niespodzianka czekała na wszystkich w Filii nr 1 MBP. Komu udało się tam dotrzeć ze swoją wersją opowiadania mógł spotkać taki mały stoliczek pełen kryminałów w stylu retro.


Najpierw zauroczył mnie tytuł, a zaraz potem urzekło mnie pierwsze zdanie...

W pięć godzin po znalezieniu w piwnicy zdewastowanej willi nad Wannsee zwłok dziewczyny
Katarzyna Ledermacher rozpoczęła urlop.

...i nie było innej opcji. Książka została u mnie na stałe.
 A jeżeli jakiś fan takich retro kryminałów miałby ochotę przygarnąć kilka takich książek, to Pani Bibliotekarka powiedziała, że odstąpi je za jakąś symboliczną kwotę. Z tego co widziałam, to zdecydowanie warto.

A teraz wracam do szlifowania historii z dreszczykiem. I do zobaczenia gdzieś na trasie.



P.S. Czytnik-czytajnik i jego brat Kryminałek pozdrawiają.








środa, 13 listopada 2013

Słodki świat Julii -Sarah Addison Allen

Cały czas zastanawiam się jak można było przetłumaczyć The girl who chased the moon jako Słodki świat Julii. I jak bardzo można zniekształcić podejście czytelnika do książki opisem okładkowym, który poniekąd wypacza treść książki...


Tak naprawdę, książka ma dwie główne bohaterki. Tytułową Julię, która po śmierci ojca wraca do rodzinnego Mullaby, żeby zająć się prowadzeniem rodzinnej restauracji specjalizującej się w barbecue oraz nastoletnią Emily, która po śmierci swojej matki, zmuszona jest przenieść się do domu dziadka, o którego istnieniu wcześniej nie miała pojęcia.
Ich historia jest w pewien sposób powiązana, ale niech każdy sam się o tym przekona.

Poza głównymi bohaterkami, znajdziemy tu szereg ciekawie pokazanych postaci drugoplanowych. W ich gronie znajduje się m.in. niezwykle wysoki dziadek Julii, rodzina Coffey'ów z ich dość osobliwą przypadłością, czy była macocha Julii.

Z początku można odnieść wrażenie, że jest to książka jakich wiele. Zwykłe czytadło na jesienny czy zimowy wieczór. A tak naprawdę jest historia o tym, jak nasze (czy naszych bliskich) decyzje lub niedomówienia, wpływają na to jak jesteśmy postrzegani przez otoczenie i jak czasem ciężko tą opinię zmienić.


Uzupełnieniem całej historii jest jedzenie, które towarzyszy bohaterom przez prawie całą książkę. Co kilka stron pojawia się nazwa lub opis potrawy, po których stwierdzamy, że musimy tego spróbować. Są tu śniadania, które miejscowi dość często celebrują w lokalnych restauracjach i barach. Jest barbecue, które przyrządza się według starych receptur i dzięki swojej historii jest dumą regionu. No i oczywiście ciasta pieczone przez Julię (ach to ciasto kolibrowe). Ciasta, które idealnie dopasowują się do nastroju i sytuacji. Ciasta, które mają witać, przynosić otuchę i pocieszenie, które mają ukoić tą bliżej nieokreśloną tęsknotę.


Podsumowując jest to książka z gatunku lekkie, łatwe i przyjemne. Czyta się ją dość szybko i można w niej znaleźć sporo kulinarnych inspiracji.
Z pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, ale moim zdaniem warto ją przeczytać.


źródło okładki: http://www.znak.com.pl/

niedziela, 10 listopada 2013

Ciasto kolibrowe

Ostatnio większość moich kuchennych inspiracji pochodzi z książek. Co ciekawsze, w tych książkach jest nazwa i ewentualnie opis przygotowania danej potrawy, ale bez dokładnych składników, ani proporcji.

Tym razem padło na ciasto kolibrowe inspirowane książką Słodki świat Julii, a sam przepis jest fuzją przepisów rozrzuconych, po różnych zakątkach internetu z odrobiną inwencji twórczej.

Składniki:
Ciasto:

  • 200 g mąki
  • łyżka proszku do pieczenia
  • łyżeczka cynamonu
  • 2 średniej wielkości banany
  • 6 plastrów ananasa + kilka łyżek syropu
  • 150 ml oleju
  • 2 jajka
  • 120 g cukru
  • 2 łyżki mleka
  • 50 g posiekanych orzechów włoskich
Krem:
  • 100 g masła
  • 50 g cukru pudru
  • 300 g kremowego serka 
  • aromat waniliowy
  • orzechy (do dekoracji)
  • rodzynki (do dekoracji)
Przygotowanie:

Przygotować składniki na krem, żeby były w temperaturze pokojowej.

Mąkę przesiać, dodać proszek do pieczenia i cynamon, wymieszać. Banany i ananasa zmiksować na purée. Jajka podzielić na białka i żółtka. Do żółtek dodać cukier, olej oraz mleko. Dobrze wymieszać i dodać owocowe purée. Do masy owocowej dodać mąkę oraz orzechy i dokładnie wymieszać. Białka ubić na sztywną pianę. Pianę dodać do ciasta i delikatnie wymieszać. Przełożyć do blaszki (w tym wypadku prostokątna o wymiarach 20x26cm, może być też tortownica) i piec 30-40 minut w temperaturze 180 stopni. Po upieczeniu zostawić do wystygnięcia.

Mikserem utrzeć masło z cukrem pudrem na puszystą masę. Stopniowo dodawać serek. Pod koniec miksowania dodać kilka kropel aromatu waniliowego.

Wystudzone ciasto rozkroić na dwa blaty. Na pierwszy z nich wyłożyć mniej więcej połowę kremu i rozsmarować. Posypać rodzynkami i przykryć drugim blatem ciasta.Wierzch pokryć resztą kremu (można także posmarować boki ciasta) i udekorować orzechami oraz rodzynkami.

Ciasto przechowywać w lodówce.


Smacznego.

niedziela, 3 listopada 2013

Ślepa wierzba i śpiąca kobieta - Haruki Murakami

Z Murakamim mamy taką niepisaną umowę, że on pisze jakąś książkę, ja ją prędzej czy później czytam i albo w pełni się zachwycam, albo mnie od niej odrzuca, a jednak czytam do końca. Zbiór opowiadań Ślepa wierzba i śpiąca kobieta należy do tej pierwszej kategorii. I tak naprawdę jedyną rzeczą, którą mogę jej zarzucić to fakt, że przeczytałam tą książkę znając już około połowę dorobku Murakamiego (licząc książki wydane w Polsce).

Na 416 stronach (wydanie pocket) znajdziemy 24 opowiadania, z których najkrótsze mają niespełna 10 stron, natomiast najdłuższe mają ich niewiele ponad 20.

Jak w każdym zbiorze opowiadań są tu zarówno perełki jak i takie, które przechodzą bez echa. Kilka z nich zaintrygowało/zachwyciło mnie na tyle, że chciałabym o nich powiedzieć coś więcej.


Jej urodziny. Historia pewnych urodzin i tajemniczego urodzinowego życzenia. Chyba mój faworyt. Mimo, że w pewnym sensie opowiadanie jest pełne niedopowiedzeń, to ma w sobie to coś. I chyba chciałabym, żeby któreś z moich urodziny były takie magiczne.

Lustro. Króciutkie opowiadanie grozy. W sumie przemyka prawie bez echa, ale w czasie czytania zrobiło na mnie dość duże wrażenie.

Idealny dzień na kangury. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy dany dzień jest dobry na oglądanie kangurów czy nie. I nie pomyślałabym, że można w tak inny sposób opowiedzieć coś o tych niezwykle ciekawych torbaczach.

Koty ludojady. Niebanalna historia, w której koty są tylko pretekstem do rozpoczęcia opowiadania. Opowiadania o życiu, o decyzjach i ich konsekwencjach, o problemach i o czytaniu.
"Czasami, czytając głośno, miałem wrażenie, że w mojej głowie coś się wyłania,
co nie zdarzało się przy zwykłym wodzeniu wzrokiem po tekście.
Głośne czytanie wywoływało jakiś szczególny rezonans,
nasilenie emocji i to wydawało mi się wspaniałe."*

Opowieść o ubogiej krewnej. Opowiadanie mające niespełna 20 stron i podzielone na 4 rozdziały. Takie rzeczy to chyba tylko u Murakamiego.

W roku spaghetti. Z tym opowiadaniem chyba powinnam się utożsamiać. Lubię spaghetti. Lubię eksperymentować ze spaghetti. To chyba jedno z dań, które nigdy mi się nie znudzi.
"Rok 1971 był rokiem spaghetti.
W roku 1971 przyrządzałem spaghetti, żeby żyć i żyłem, żeby przyrządzać spaghetti.
Unosząca się znad aluminiowego garnka para była moją dumą,
a perkoczący w rondelku sos pomidorowy moją nadzieją."**

Tony Takitani. Historia samotności. Można powiedzieć, że za sprawą filmu jest to jedno z bardziej rozpoznawalnych opowiadań. Film dopiero na mnie czeka i jestem bardzo ciekawa czy uda mu się oddać wszystko, co znalazło się na tych około dwudziestu stronach.

Robaczek świętojański. Jak zaczęłam czytać to opowiadanie moją pierwszą myślą było 'wróć... chyba już gdzieś to czytałam'. Po przeczytaniu mogę podsumować to jednym zdaniem. Około 1/3 istoty Norwegian Wood skondensowana w jednym opowiadaniu.

Przypadkowy podróżny. "To ja, Haruki Murakami, jestem autorem tego opowiadania."*** Bardzo ciekawy zabieg wprowadzający w opowiadanie o przypadkach, które chcemy/umiemy zauważać lub też mijamy je większego zastanowienia.

Gdzieś, gdzie może uda się to znaleźć. Schody, windy inne światy, znikanie, odnajdywanie się... Jak dla mnie wszystko, co najlepsze w prozie Murakamiego.



Podsumowując jest to idealna książka na rozpoczęcie swojej przygody z twórczością Murakamiego, ale powinna spodobać się także osobom, które już tą twórczość nieco znają.



*str. 138
**str. 211
***str. 297

źródło okładki: http://muza.com.pl/

piątek, 1 listopada 2013

Surówka z pora



Jesień. Teoretycznie świeżych owoców i warzyw jest coraz mniej. Szczególnie takich prosto ze słońca.


Na całe szczęście jesienią też można wyczarować coś pysznego, gdzie głównym składnikiem są owoce i warzywa. Jednym z takich czarów jest surówka z pora.




Składniki:

  • 1 duży por (lub dwa mniejsze)
  • 3 średniej wielkości jabłka
  • sok z cytryny
  • 3-4 łyżki śmietany
  • sól, pieprz, cukier do smaku

Przygotowanie:

Białą część pora przekroić na pół i pokroić w dość cienkie paseczki. Posolić.
Jabłka obrać, zetrzeć na tarce i skropić sokiem z cytryny żeby nie ściemniały.
Wymieszać pora z jabłkiem. Doprawić do smaku pieprzem i cukrem. Dodać śmietanę, wymieszać.
Odstawić na mniej więcej 30 minut, żeby smaki się "przegryzły".

Smacznego